środa, 18 listopada 2015

Język w mediach,czy jest aż tak źle ?


Od pewnego momentu zastanawiałem się nad tym jak używany jest język polski w mediach. Wiadomo, że osoby młode potrafią nasz język zniekształcać, zmieniać, bo tak naprawdę język powinien być tworem żywym. Ale czy aż tak? Mam na myśli problem ze stosowaniem określeń, które już istnieją od wielu lat, są sprawdzone, a teraz zamienia się je na zagraniczne (głównie angielskie) odpowiedniki. Sam oczywiście nie jestem bezbłędnym użytkownikiem języka oczywistego, ale mogę napisać o tym co w związku z nim w tej chwili mi się nie podoba.
Skoro już zacząłem o temacie zastępowania słów to pora na kilka przykładów. Po pierwsze problem, w pewnym sensie pojawił się wraz z wielkimi korporacjami. I tak nie mamy już prezesów, dyrektorów wykonawczych, ale jest już np. executive director. Używanie takiego nazewnictwa w kręgu wewnętrznych nie jest dla mnie żadnym problemem. Ten zaczyna się gdy ślepo przepisują to media, w tym wypadku strony internetowe i niektóre gazety. I tak czytamy wywiady ze specjalistami od human resources (bo zarządzanie zasobami ludzkimi pewnym osobom już nie przystoi, albo na pytania odpowiada nam nie dyrektor generalny, a chief executive officer (a przykłady można dalej wymieniać). Rozumiem pomysł polegający na tym, że w łatwy sposób ktoś za granicą będzie wiedział o co chodzi, a CV zapełni się łatwo przekładalnymi, na świecie, stanowiskami. Jednak czy jest to potrzebne zwykłemu czytelnikowi? Taki zapewne w ogóle dany artykuł opuści.
Oczywiście jest rozwój technologii, pojawiają się nowe sformułowania, ale nie rozumiem dlaczego np. zamiast naszego lokowania produktu, dziennikarze piszą o product placement. Mogę się tylko domyślać, że tak napisany artykuł będzie mądrzejszy, bardziej skomplikowany i trafi do kogoś zainteresowanego tematem. Podejście jest również takie, że jeśli chcesz zająć się jakąś branżą współczesną to naucz się sformułowań zagranicznych, a nie polskich. Ale czy nie wystarczająco dużo jest już skrótów językowych, słów adaptowanych (często rzeczywiście potrzebnych, jak np. weekend)? Myślę, że potrzebny jest w tym wypadku umiar. A nowe słowo nie zawsze jest lepsze od starszego. A „techniczno-zagraniczna” nowomowa nie jest nam potrzebna.
A teraz kwestia programów w telewizji. Popatrzmy na początek na same nazwy. Polsat zaczął od łączenia tytułu zagranicznego z polskim. Obecnie mamy chociażby Must be the Music – Tylko Muzyka,Dancing with the Stars – Taniec z Gwiazdami czy też Hell's Kitchen-Piekielna Kuchnia W TVNie był np. You can dance, a jest Project Runway. Wydawało się, że chociaż Telewizja Polska odpuści. Ale mamy kolejną edycję The voice of Poland. Moje dość idealistyczne podejście jest takie, że język polski i jego ochrona oraz właściwe stosowanie powinno być jednym z głównych znaczeń misji społecznej, jaką ma spełniać telewizja publiczna. Ale sprawa tak fundamentalna powinna dotyczyć w ogóle wszystkich stacji. Po co nam takie „potworki” (nie tylko językowe) jak Enjoy the view love Natalia na Vivie, czy Warsaw shore na MTV. A jak już pojawi się język polski to zdarza się być niepotrzebnie odmładzany, czy też idzie w slang (patrz Operacja stylówa).
No i pozostaje to jakie słowa prezentowane są w wielu programach. Z jednej strony znowu coraz więcej angielskiego (np. ciągle pojawiający się „feeling” - zobaczcie Voice of Poland), przekleństwa (które nawet ocenzurowane pozwalają na ich identyfikację), kaleczenie języka (młode gwiazdki), a jest jeszcze ciągłe upraszczanie zdań. Można mówić źle o systemie edukacji, że może tu leży problem, ale jest jeszcze czyste ludzkie podejście. Jeśli ktoś woli być sławny, ale bez szkoły, bo przecież podstawy językowe zna to proszę bardzo. Jednak nie oznacza narzucania swojego stylu bycia, zachowania, bo to w największym stopniu godzi w młode pokolenie, które będzie się na takich osobach wzorować. Mówiąc w skrócie. Mass media nie dość, że przeprowadzają wielu osobom pranie mózgu, to jeszcze dopuszczają się barbaryzmu językowego. Ale co z tego skoro prawie nikt obecnie takiego określenia nie zrozumie.