wtorek, 1 grudnia 2015

Najbardziej kontrowersyjne reality show- Born in the Wild


W cyklu dotyczącym najbardziej kontrowersyjnych reality show wracamy do USA, a dokładniej do telewizji Lifetime by przyjrzeć się na czym polega  program „Born in the Wild”. Choć tak naprawdę wszystko wytłumaczyć wam powinien sam jego tytuł, czyli urodzony w puszczy, na odludziu.
Producenci show najpierw poprzeglądali różne fora internetowe, w których udzielają się przyszłe matki oraz położne. To tu znaleźli inspirację. Okazało się, że istnieje grupa kobiet, które nie chcą rodzić w szpitalu, bo wolą aby ich pociechy przyszły na świat w bardziej naturalnym środowisku. Wystarczyło się z nimi skontaktować i wyselekcjonować taką grupę kobiet w ciąży, które zgodzą się aby wysłać je do puszczy w towarzystwie kamer. Większość z nich była tak zdeterminowana by rodzić poza cywilizacją i ponad 100 kilometrów od najbliższego szpitala, że bez względu czy w telewizji, czy nie i tak by się na to zgodziła (a tak można było jeszcze liczyć na pewno na ciekawe honorarium). Ostatecznie wyemitowano 6 odcinków z sześcioma chętnymi.
Zasady są więc proste. Najpierw poznajemy całą rodzinę i ich historię, a kamera odwiedza ich dom. Później gdy zbliża się termin porodu więc towarzyszymy im w podróży w dzicz. Przyszłej matce i ojcowi towarzyszą operatorzy, a także dwie położne które mogą pomóc. Jeśli natomiast sytuacja się bardziej skomplikuje producenci zapewnili łączność satelitarną, aby doktorzy mogli pomagać na odległość.
Dlaczego więc program jest kontrowersyjny? Wbrew pozorom nie chodzi o nagość i sam moment rodzenia. Problemem jest ogromne ryzyko jakie podejmowały pary biorące w nim udział i producenci show. Przez cały czas w okolicy nie było żadnego lekarza (ba nie wszystkie matki korzystały z pomocy dwóch dodatkowych pielęgniarek). Natomiast sytuacja w trakcie porodu może się bardzo szybko skomplikować przez co nie byłoby możliwości udzielenia jakiejkolwiek fachowej pomocy. Mówiąc w skrócie matki mogły zginąć podczas porodu lub coś złego mogło stać się z dziećmi (w końcu kiedyś nie było szpitali i procent tragicznych porodów był znacznie większy), a telewizja by to wszystko nagrała.
Choć z drugiej strony na pewno było trochę bardziej bezpiecznie niż gdyby pary chętne do rodzenia na odludziu chciały zorganizować całe przedsięwzięcie samemu. Producenci tłumaczyli się również, że wybór kobiet biorących udział w „Born in the Wild” nie był przypadkowy. Przede wszystkim w każdym z przypadków nie był to ich pierwszy poród. Jednak poza ryzykowaniem życia przez uczestniczki dodatkowym problemem, zdaniem specjalistów, było to, że przyszłe matki mogły taki program obejrzeć i stwierdzić, iż poród poza szpitalem jest bardzo bezpieczny i również chcą czegoś takiego spróbować (nie zważając na ryzyko i komplikacje).
Cały program miał zwrócić uwagę na ogólną kwestię porodów. To na pewno się udało, tyle że w pewien sposób stworzono rozrywkę bardziej przypominającą film przyrodniczy mówiący o tajemnicach ssaków. Nie wszystko wygląda tu jednak na całkowite odtworzenie naturalnych porodów z początków ludzkości. M.in. na kamieniach znajdują się materace pozwalające na większą wygodę, a wszędzie dookoła są kamery. Bardziej więc ma się wrażenie, że to na siłę szukanie kolejnych tematów tabu i przekraczanie granic, które na wizji nie były jeszcze przekraczane. Jedyny dotychczasowy plus programu jest więc taki, że na razie wszystkie porody się udały, a dzieci urodziły się zdrowe i oby tak już pozostało.

Przykładowe fragmenty z programu

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz